Technicznie

Nadal udoskonalam wygląd blogu. Nie wiedziałam, że łatwiej jest pisać blog niż dopracować jego wygląd, żeby inni nie musieli długo szukać tego, co ich zaineresowało, zaciekawiło. Nie chciałam, żeby mój blog był tylko kulinarny, ale na razie wygląda na to, że raczej taki będzie. Postaram się jednak zrobić coś w tym kierunku i wkrótce zobaczycie jego nowe dopieszczone oblicze…

Ciasto śliwkowo-migdałowe pod kokosową pierzynką

Co ostatnio piekłam? Coś prostego i pysznego… Kruchy placek migdałowy ze śliwkami i bezą kokosową. A parę dni póżniej coś bardziej skomplikowanego, ale nie mniej smacznego – ciasto malinowo-jeżynowe. Jasny biszkopt – masa serowa z malinami i jeżynami – beza kokosowo-migdałowa – maliny i jeżyny – masa budyniowa waniliowa – płatki migdałów do dekoracji. A na słono – pieczone faszerowane papryki, gnocchi z pieczarkami zapiekane w sosie serowym oraz schab nadziewany morelami i śliwkami. Pozostaje jeszcze umieścić przepisy i zdjęcia na stronach blogu… Kiedyś to zrobię. Obiecuję!

Migdałowo-kokosowe ze śliwkami

W skrócie:

Ciasto kruche: 250 g margaryny, 2,5 szklanki mąki, 3 łyżeczki proszku do pieczenia, szklanka drobnego cukru (może być brązowy), 0,5 szklanki zmielonych migdałów, kilka kropel aromatu migdałowego.

Składniki zagnieść i schłodzić. Wylepić nim dużą prostokątną blachę.

Połówki śliwek wcisnąć w kruche ciasto.

Piana kokosowa: 5 białek, szklanka cukru, szczypta soli, 200 g wiórek kokosowych.

Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli, wsypać cukier i ubijać do jego rozpuszczenia. Na końcu wsypać wiórki i delikatnie, ale dokładnie wymieszać. Wyłożyć na śliwki.

Piec ok. 1 godziny w temperaturze 180oC.

Migdałowo-kokosowe ze śliwkami

Wspomnienia z wakacji…

Właściwie to ja już nie mam wakacji. Ostatnie miałam dziewięć lat temu czyli po czwartym roku studiów. Wakacje ma ten, kto chodzi do szkoły. A ja mogę mieć co najwyżej urlop. Który najdłużej trwa dwa tygodnie. I nie mam tu na myśli urlopów innych niż wypoczynkowe, bo innych już nie przewiduję. I tak do emerytury…. ech…

Za parę dni przyjdzie jesień. Stąd moje letnie przemyślenia i fota nawiązująca do najpiękniejszej dla mnie pory roku…

Lato nad zalewem w Bliznem

To co słodkie, to co pyszne…

Czas pokazać swoje pyszności. Ciągle o nich mówię, jakie są smaczne, a nigdzie ich jeszcze nie pokazałam. Jak znajdę czas, to umieszczę również przepisy.

Ciasto śliwkowo-orzechowe z lekką nutą cynamonu

Ciasto śliwkowo-orzechowe z cynamonem

Trochę inna wersja ciasta powyżej – z morelami i migdałami

Ciasto morelowe z chrupiącą polewą migdałową

Dwa ciasta z masą serową. Sernik migdałowy z masą kajmakową

Sernik migdałowy z masą kajmakową


Sernikobrownie z malinami

A to ciasto z masą kajmakową, nazwane przeze mnie Toffikiem. Ta wersja jest na czekoladowym cieście ucieranym, a masa z bakaliami i czekoladą

Toffik z bakaliami

2012

Juleczek znów wieczorem zagorączkował. Zaglądnełam do gardła. Jak ogień. Piotrek z nim został, a powinnam być przy nim ja… Praca albo dzieci – wybór należy do ciebie. Jutro będzie już babcia. Na dodatek Miki rano zaczął brzydko kaszleć, tzw. syndrom początku infekcji. Znam dobrze ten kaszel, w dodatku śniło mi się dzisiaj grzybobranie… Ale nie zmienia to faktu, że powinnam być z Julkiem w domu. Idzie mu trójka, więc chce się Juluś tulić i tak mocno obejmuje mnie za szyję, kiedy biorę go na ręce. Moje Słoneczko, Aniołek. Serce mnie boli, kiedy wychodzę z domu. Kto mnie zrozumie? Życie jest okrutne. To zasługa emancypacji. Trzeba przetrwać ten czas, za kilkanaście lat nie będziemy już potrzebne naszym dzieciom. Ale wtedy być może nie będzie już świata… 2012… 2012…

O Julku i takie tam…

Siedzimy z Julkiem w domu. Mały wczoraj wieczorem miał 38 stopni. Z nosa leci katar, trochę kaszle i na dodatek kuleje. O 16.10 idziemy do maszej pani Bożenki. Na szczęście próby wątrobowe obniżyły się, a w poniedziałek mamy USG jamy brzusznej. Celiakia wykluczona i mam nadzieję, że wzdęcia też miną. Bo Julek to wesołe dziecię. Wygłupia się i dzisiaj oprócz wiszących gilów nie widać choroby. Widocznie pomógł mu syrop, który podaliśmy na noc. Oj, chyba coś jest w pieluszce, na pewno jest. Czuć na kilometr!

Gość już czysty, może zaraz zaśnie…

Byle do wiosny!

I znowu nie mam czasu na czytanie. Szwaja musi poczekać. Nie wiem jak długo jeszcze. Po pierwsze, wieczorem mam lenia i kurzą ślepotę. Po drugie, w pracy czytać nie będę, nawet jeśli jest jakaś wolna chwila. No bo jak tu się schować. A głód lektury jest duży. Na półce leżą jeszcze: Dom nad rozlewiskiem i Dziewczyny do wynajęcia. Teoretycznie znalazłabym czas po południu, ale mam w domu przeszkadzacza. Ostatnią książkę pokochał miłością nieodwzajemnioną. Zabierał mi ją od razu, jeśli zobaczył ją w moich rękach. Mogłam czytać jedynie w podróży. Niestety, wojaże skończyły się i lektury musiały pójść do poczekalni.

Arboretum w Bolestraszycach

A dzisiaj po raz pierwszy musiałam ubrać płaszcz. Co z tego, że po południu zapowiadają 20 stopni. Rano było ledwo 9 i mgła jak mleko. Teraz tak już będzie. Klapki trzeba schować głęboko, dzieciakom poszkukać cieplejszcze czapki i kurtki i… byle do wiosny!

To lobelie

Kwiatki na moim balkonie mają nazwę. Niesamowite! Nie są to już jakieś kwiatki. To są lobelie. Trzeba było pytać znawcy, czyli mojej mamy.

Zaczął się wrzesień, zaczęły się infekcje. Miki miał zapalenie gardła, Julek kaszlał sucho i pojawił mu się katar. Mikołajowi już przeszło, Julek nie gorączkuje, więc poszłam do pracy, aczkolwiek bez entuzjazmu. Niewyspana, zatroskana i rozleniwiona. Wolałabym zmywać gary i układać ubrania w szafie. No i chętnie zrobiłabym sobie rundkę po sklepach. Rozsądek nakazuje jednak chodzić do pracy, być wzorową matką i żoną i oszczędzać na dentystę. Pierwszy ból już za mną. Nie bolało, ale 120 złotych już zostawiłam w gabinecie. I jeszcze trochę zostawię. Żeby mieć przyzwoity uśmiech.

Na moim balkonie

Na moim balkonie rozkwitły astry i lwie paszcze. I takie małe w kolorze lawendowym. A wkurzałam się na Piotrka, ze jakieś chwasty kupił do doniczek zamiast oklepanych już pelargonii i aksamitek zwanych śmierdziuchami. Ale śmierdziuchy i pelargonie nie są takie złe, bo długo kwitną. I wcale nie są brzydkie. Tylko bardzo popularne. A mnie się ciągle jeszcze marzą bratki. Choć te na moim balkonie też są wdzięczne:

Lobelie na moim balkonie